2008-07-28

"Kwietniowa czarownica" Majgull Axelsson

Jak ona to robi? Ciepła, sympatyczna kobieta w średnim wieku pisze książki wstrząsające, przepełnione traumatycznymi zdarzeniami, słowami tnącymi niczym ostry sztylet, tak tajemnicze i tak jednocześnie proste w swej wymowie… Tak przejmujące, że czuje się niemal lodowaty dotyk każdej lektury. Po przeczytaniu „Drogi do piekła” i „Tej, którą nigdy nie byłam” spodziewałem się tego, co czeka mnie podczas obcowania z „Kwietniową czarownicą”. Nie sądziłem jednak, że ta wielowątkowa opowieść o odrzuceniu, potrzebie akceptacji, miłości i przede wszystkim o tragicznych konsekwencjach nieszczęśliwego dzieciństwa dla dalszego życia dotknie mnie tak bardzo. To naprawdę wielka literatura. Prawdziwa. Przeraźliwie prawdziwa. Każde zdanie jest bolesnym cierniem, każda opowieść każe się na nowo przeżywać, wszystko jest tak bardzo namacalne i autentyczne, że chwilami ma się ochotę odłożyć tę książkę i przestać cierpieć razem ze wszystkimi zranionymi, których Axelsson portretuje. To chyba nie jest dobry pomysł, aby „Kwietniową czarownicę” czytać w pełni lata. Tam bowiem ani razu nie zaświeci słońce, a jeżeli już się to stanie, będzie to żar palący i nieprzyjemny. Dużo już napisano o tej książce, skupię się zatem na tym, co w moim mniemaniu jest najistotniejsze. Myślę natomiast, że każda recenzja tej powieści może przynieść inne sugestie interpretacyjne, bo jest to po prostu literatura otwierająca przed czytającym setki możliwości odczytania historii czterech nieszczęśliwych kobiet i mężczyzny, który za wszelką cenę próbował swe szczęście odnaleźć.

Najpierw należy przyjrzeć się rzeczywistości, w jakiej rozegrają się dramaty Axelsson. Autorka próbuje opisać pustkę, w jakiej miotamy się codziennie, aby silniej podkreślić efemeryczność ludzkiego istnienia, ludzkich pragnień i tęsknot. Wszystko zatem rozegra się w świecie umownym i będzie umowne, wydając się jednocześnie nad wyraz namacalne. „Żyjemy w obłoku cząstek pozbawionych masy – fotonów i neutrin – i wszelka materia, z naszym ciałem włącznie, w większości składa się z próżni”. Takie założenie można uznać za fatalistyczne i książka ta pełna będzie fatalizmu, a zdarzenia zamiast wyjaśniać skomplikowane relacje między bohaterami, coraz mocniej otulać je będą mgłą niejednoznaczności. Poza tym kreatorem świata jest Wielki Dowcipniś, a nie Bóg. Któż zatem odegra główne role w tym dramacie zapominania tego, co nigdy nie da się zapomnieć?

Zacznę od tytułowej czarownicy. Jej postać wprowadza elementy baśniowości do książki, ale daleko będzie wstrząsającemu realizmowi przeszłości konfrontowanej wciąż z teraźniejszością do baśniowego uroku i magii. Desiree urodziła się upośledzona. Dzieci takie jak ona w latach 50. w Szwecji oddawano do ośrodków pomocy i wypierano z pamięci ich istnienie. Tak postąpiła Ellen, która z ogromnym zapałem jakiś czas później odda się wychowaniu trzech dziewczynek, dla których będzie próbowała stworzyć raj na ziemi, budując jednocześnie piekło… Desiree odczuwa silną więź ze swoimi „siostrami”, czyli wychowankami Ellen. Ma w sobie mnóstwo goryczy i jadu, jest ironiczna, brutalna i bojowniczo nastawiona do świata. Zdaje sobie sprawę z tego, że bezskutecznie lecząc jej upośledzone ciało, każdy po kolei z czasem zapominał, że ma zdrowy umysł, pragnienia i potrzeby zdrowego człowieka. Desiree potrafi jednak kochać. Obiekt jej westchnień będzie silnie związany z życiem przybranych sióstr, zaś sam od lat uporczywie będzie poszukiwał miłości i akceptacji. Hubertsson tak jak Desiree jest zgorzkniały, ale pragnie czułości. Oboje nawiązują szczególny romans i zaczyna ich łączyć specyficzna zależność.

Te, które wychowała Ellen, nie mają pojęcia o porzuceniu przez nią własnego dziecka. Wie o tym tylko jedna, demoniczna femme fatale, która na zawsze zburzy spokój zarówno w domu Ellen, jak i w dorosłym życiu Christiny i Margarety. Christina przez całe życie borykała się z brakiem akceptacji wśród rówieśników i najbliższej rodziny. Właściwie od początku do końca skazana jest na samotność i nie zmieni tego ani zamążpójście, ani wydanie na świat dwójki dzieci. Jako lekarz poświęca się dla innych, aby nie myśleć o sobie. Nie myśleć o złośliwościach rodzonej matki, o docinkach rówieśników, o braku zainteresowania wywołującym w niej ustawiczne poczucie, że dla całego świata jest nikim. Margareta, porzucona w pralni znajda, inaczej ułożyła sobie życie i jako fizyk próbuje wszystkie traumatyczne doświadczenia z przeszłości przełożyć na logiczną wykładnię przyczyny i skutku, pozwalającą zapomnieć o własnej samotności. Tak jak Christina nie jest w stanie nawiązać żadnej bliskiej emocjonalnej więzi z kimkolwiek i tak jak ona nieustannie nurza się w przerażających doświadczeniach młodości. Desiree przejmująco opowiada o tym, co stanie się w ich życiu z chwilą, kiedy w domu Ellen pojawi się ta trzecia.

„Moje siostry są jak naczynia połączone. Kiedy jedna jest zła albo obrażona, druga z niepokojem jej schlebia, prosi i uśmiecha się tylko po to, żeby przybrać obcesowy ton, kiedy ta w końcu daje się udobruchać. Zawsze takie były, przynajmniej dopóki w pobliżu nie pojawiła się Birgitta. Wtedy stawały się zabójczo zgodne. Naprawdę zabójczo”. Birgitta – przez całe życie zadziorna, buntowniczo nastawiona do świata, żyjąca w ciągłym poczuciu odpowiedzialności za nieudolną życiowo matkę, która jej tak naprawdę nie chciała. Birgitta niszczy siebie i innych. Autodestrukcja kobiety jest jednocześnie przejmującym wołaniem o pomoc. Christina i Margareta nieudolnie próbują wymazać ją z pamięci, ale to właśnie Birgitta po latach każe im tę pamięć odświeżyć i spowoduje, że siostry przez moment staną się jednością…

Każda z bohaterek odczuwa głęboki wstyd i żadna nie jest do końca pewna swojej wartości. Okazuje się, że przekraczające granicę pięćdziesięciu lat kobiety są społecznymi, emocjonalnymi i duchowymi kalekami. Są jeszcze bardziej okaleczone niż ciało Desiree, które już dawno odmówiło jej posłuszeństwa. Są osadzone w przeszłości i został na nie wydany wyrok już dawno temu. Nigdy nie będą w stanie zrozumieć niczego i nikogo tak dobrze jak same siebie. Może dlatego unikają się jak mogą. Dzięki magicznym zdolnościom Desiree dojdzie jednak do konfrontacji, która może być jeszcze bardziej bolesna niż dotychczasowe życie obok siebie.

„Kwietniowa czarownica” niesie w sobie wiele bolesnych tajemnic i jest jednocześnie książką wyjaśniającą nazbyt wiele. Kolejna z powieści Axelsson napisana dość suchym i dziennikarskim wręcz stylem (choć zdarza się autorce przesadna egzaltacja, np. „(…) białe przedwiośnie otula się różowym jedwabiem popołudnia”), jednocześnie będąca wulkanem uczuć i emocji, jakie trudno jest opanować i zrozumieć. To najbardziej przerażająca książka Axelsson i chyba najbardziej prawdziwa. Wspaniała. Ponadczasowa. Wielka.

Wydawnictwo W.A.B., 2008

6 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Przeczytałam ostatnio tę książkę. Jest rzeczywiście bardzo poruszająca i niezwykła. Największym atutem jest realizm. Fragmenty baśniowo-czarowne często trącą kiczem, na szczęście nie ma ich znowu aż tak wiele. Każda postac jest mozaiką rozmaitych cech, Axellson nie tworzy papierowych postaci. Bohaterki są wiedźmami a jednocześnie ambitnymi, wrażliwymi kobietami których życie to ciągła walka z lodowatym systemem który jak sie wydaje zabił możliwośc miłości w tym zimnym świecie.
Marcela

Anonimowy pisze...

Książka porażająca. Nie wiem czy powinna być zakazana dla młodych matek czy tez własnie nakazana? Dla podniesienia świadomości skutków decyzji rodziców... W warstwie literackiej można doszukac się niedociągnięć, ale najmocniej działa ona na emocje . Na pewno nie jest to literatura dla nieodpornego czytelnika. jednak wciąga i hipnotyzuje.

Małgosia pisze...

bardzo ciekawa recenzja. Będę się za książką rozglądać. Dziś poleciła ją pisarka Bogna Ziembicka, więc w oczekiwaniu na jej trzecią książkę, zamierzam poznać "Kwietniową czarownicę" :) pozdrwiam serdecznie!

Małgosia pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Małgosia pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Małgosia pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.