2008-07-09

"Sanatorium" Małgorzata Saramonowicz

Mogę być zadowolony. Tryptyk egzystencjalny Małgorzaty Saramonowicz „zaliczony”. Najpierw długo dochodziłem do siebie po jej powieści o lęku („Siostra”). Potem rozmyślałem o starości, którą autorka przejmująco opisała w „Lustrach”. A o czym jest „Sanatorium”? Precyzyjna odpowiedź na to pytanie nie jest możliwa, bo cała konstrukcja opowieści opiera się na dwuznaczności i na transcendentnym niepokoju. To książka o poszukiwaniach aniołów i o piekle, jakie tworzą na ziemi ludzie. Książka, w której polityczna i historyczna przeszłość Polski przekształca czas teraźniejszy i dokonuje zabiegu nazywania rzeczy i uczuć na nowo. Chociaż autorka po raz kolejny udowodniła, że jest mistrzynią lingwistycznych prowokacji i że swoją twórczością zaskakuje tak bardzo, iż w trakcie lektury nie można przeżywać jej książek, gdyż zbudowane napięcie nie daje możliwości wzięcia głębszego oddechu, „Sanatorium” uznaję jedynie za powieść dobrą. Mam wrażenie, że zbyt wiele w niej ontologicznego dydaktyzmu i zbyt poszarpana, nierówna i nie do końca przekonująca jest koegzystencja tego, co było z tym, co jest obecnie. Jedno jest pewne – w sanatorium Saramonowicz będzie miało miejsce bardzo specyficzne leczenie. Leczenie poprzez przypominanie i leczenie, w którym ból uśmierzać będą liczne odwołania do Biblii i systemu wartości związanego z religią katolicką. Teologiczna wykładnia politycznej i społecznej degrengolady? Może.

Po wielu latach Jan spotyka na swojej drodze śledczego, który w 1947 roku próbował rozwikłać zagadkę śmierci Pełnomocnika - sprawującego niepodzielną władzę jedynego słusznego i ateistycznego systemu, w którym rozbity przez wojnę porządek szybko zastępowany był naprędce skleconą ideologią pracy kolektywnej na rzecz państwa. Mężczyźni podejmują swoistą grę psychologiczną, mającą na celu ustalenie, co tak naprawdę stało się trzydzieści lat temu. O ile dość jasna jest postawa emerytowanego śledczego, który nigdy nie był w stanie rozstać się emocjonalnie ze swoimi sprawami prowadzonymi dla dobra nowej, oswobodzonej z niemieckiego jarzma ojczyzny, o tyle trudno jest jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego Jan tak intensywnie eksploruje przeszłość i czemu służyć ma rekonstrukcja zdarzeń dziejących się na granicy snu i jawy.

Myślę, że kluczem do zrozumienia treści „Sanatorium” jest słowo „tożsamość”. Nieprzypadkowo mieszkańcy mrocznego miasteczka masowo przeżywają sny, w których zamieniają się ze sobą rolami. Nieprzypadkowo także zdarzenia toczą się wokół poszukiwań aniołów stróżów i ich coraz to nowych objawień. Zarówno Jan, jak i jego dziecięcy towarzysze naznaczeni traumą wojennych cierpień próbują za wszelką cenę zrozumieć, co pozwoliło im przetrwać wojnę i w imię czego tak naprawdę mają budować swoje życie dalej. Tylko czy oni je naprawdę budują? Tego nie zdradzę, bo bardzo łatwo można zniszczyć przyjemność lektury informacją o tym, kim są Zosia, Staszek, Mateusz, Klara i przede wszystkim pragnąca za wszelką cenę śmierci siostra Jana – Anna.

Na pierwszym planie charakterologicznej bitwy widzimy jednak wspomnianego już Pełnomocnika oraz księdza Antoniego, który w miasteczku, gdzie zapomniano o Bogu, próbuje uświadomić autochtonom sens cierpienia, lęku i smutku, w jakim żyją na co dzień. Z początku oczywistym wydaje się, że obaj bohaterowie stanowią dość wyraźną egzemplifikację tezy o egzystencjalnej walce dobra ze złem w człowieku. Małgorzata Saramonowicz nie byłaby jednak sobą, gdyby pozwoliła sobie na kreację jednoznacznych w swych działaniach postaci. Okazuje się, że sens wewnętrznego cierpienia i krzywdy wyrządzonej w wojennej pożodze ujawnia się tak samo specyficznie, jak specyficznie pojawiają się na ziemi kolejne anioły, aby pomóc tak naprawdę zapomnieć.

Bohaterowie „Sanatorium” nie są w stanie zapomnieć niczego. Pamięć jest w tej powieści nie tylko łącznikiem między żywymi i umarłymi, ale także swoistym pomostem porozumienia między racjonalną logiką a metafizyczną niejednoznacznością. Autorka podjęła się zadania dość kontrowersyjnego – nurzając się w przeszłości, wielokrotnie już wykorzystywanej na kartach literatury do leczenia narodowych ran i kompleksów, podjęła świadomą grę o wyobraźnię czytelnika i o to, by jakakolwiek jednoznaczność sądów poczynań bohaterów znikła już po kilku stronach lektury. Myślę także, że znamienne w interpretacji kluczowych zdarzeń opowieści będą słowa Pełnomocnika kierowane do dwunastoletniego Jana: „Czasem dla dobra większości trzeba poświęcić mniejszość. To nie grzech, tylko wyższa konieczność. Powinieneś to zrozumieć”. O konieczności poświęcania jakiejś cząstki siebie dla innych ludzi i o katharsis, jakie ma miejsce po odwróceniu życiowych ról i powinności mówi „Sanatorium” bardzo niejednoznacznie, ale dość prowokacyjnie. To z pewnością książka o wieloaspektowości cierpienia i próbach walki z tym cierpieniem, ale także powieść silnie chwilami zaciskająca na szyi czytelnika pętlę, która odbiera dech podczas czytania niektórych fragmentów.

Nie jestem pewien, czy wizyta w sanatorium Saramonowicz będzie wizytą leczniczą…

Wydawnictwo W.A.B., 2005

Brak komentarzy: