2011-07-28

"Epikryza" Piotr Szulkin

Proza Szulkina jest ciężka, mroczna i uderzająca trzema sztyletami ze słów, bo „Epikryza” to specyficzny tryptyk o samotności, cierpieniu w niej i odczuwaniu tego cierpienia. Na tę niepozorną książkę składają się trzy dość specyficzne teksty. Dwa wyszły Szulkinowi pewnie dlatego, iż nieobca jest mu reżyseria. To w końcu idealne dramatyczne monologi dla zgorzkniałego Bogusława Lindy czy histerycznej Krystyny Jandy. Teoretycznie. W teorii także trzeci tekst, makabryczną baśń z elementami czarnego humoru i wstawek a la „Piła, numer wpisz sobie sam”, moglibyśmy przyłożyć do aktorskiego światka i pokusić się o to, kto najciekawiej zagrałby skazanego na samotną walkę z otoczeniem i samym sobą Kajtusia, w którym walczą i Gombrowiczowskie Formy, i szaleństwo surrealistów. Kontrolnym słowem, słowem-kluczem, narzuconym nam przez autora, jest tytułowa epikryza. Bolesna, przejmująca, przerażająca. Analiza postępu choroby. Choroba jest jedna. Szulkin udziela trzech o niej informacji. Jakich?

Warta podkreślenia jest struktura czasowa, albowiem poznajemy najpierw bohaterów z przyszłości, potem bohaterkę z czasu teraźniejszego i dopiero na końcu rezolutnego Kajtusia, burzyciela świata przedstawionego, którego poznajemy w XIX wieku. Szulkin rusza zatem od przyszłości w przeszłość. By zdiagnozować chorobę i jej rozwój, trzeba się cofnąć wstecz. Chorzy bohaterowie „Epikryzy” mówią trzema różnymi głosami, ale w gruncie rzeczy o tym samym.


„Ślimak” przypomina groźne widmo Orwella, co może być o tyle zaskakujące, iż akcja opowiadania dzieje się w dalekiej przyszłości. Pratt to stary człowiek w nowych czasach. Jego biografia nie zawiera nic cennego, jego życie nie było w żaden sposób urozmaicone i zlały się po latach nawet noce i dnie. Takiego to Pana-Nikt zaczyna przesłuchiwać enigmatyczny Kontroler. Czytamy o jego marzeniach, ale i chorych rojeniach, o zgorzknieniu i kompleksach, ale jednocześnie o wielkim przywiązaniu do wieloznacznie rozumianego pojęcia „systemu”. Symbolika wędrującego ślimaka, który zostawia po sobie ślad, może być gorzką diagnozą kondycji społeczeństwa, jednak nie tylko o nie tutaj chodzi. Wartością (?) nieprzemijającą ma być pogarda i w niej to pławi się Kontroler. W finale jednak podkłada swój kark do ugryzienia Prattowi. Schyla przed nim głowę. Upokarza się i chce być upokorzony. Cierpi najbardziej w tej właśnie chwili.


A ona? Jest artystką, która spotyka się z nieznajomym mężczyzną, dla którego rzekomo spotkanie to ma być nagrodą za jakieś proekologiczne działanie. Aktorka z „Per procura” jest dublerką. Aktorzy kłamią, a ona kłamie za kłamców. Stąd też jej wizja sztuki jako cierpienia, jej gorycz i cierpienie tej, którą ktoś potrzebuje tylko w zastępstwie. Łzawy i chwilami naprawdę irytujący monolog kobiety to wieloznaczna opowieść życia – od kiszki pasztetowej i jej znaczenia po bezkres samotności, w której dublerka gra już tylko samą siebie…


„Ucięta głowa czarownicy” to już zupełnie inna bajka (sic!). Pozornie. Kajtek od zawsze ma wpajane przez Babcię przekonanie, iż chcieć oznacza móc i że może to w życiu wykorzystać. Któregoś dnia upokorzy go tajemniczy nauczyciel w zastępstwie, który przechwyci jego liścik miłosny na lekcji. Obiekt westchnień Kajtusia, Zosia, będzie też swoistym fantazmatem, bo przecież nic w tej opowieści nie będzie tym, czym się wydaje być. Następująca po sobie seria ataków na Kajtka i jego ucieczek kończy się dramatycznie dla bohatera i każe mu… zmienić się. A to boli i to bardzo.


Bolesna jest także lektura „Epikryzy”. To taka mała książeczka, do której można parę razy wrócić i za każdym razem inaczej pomyśleć o symbolice i roli groteski w tych trzech tekstach. Śmiać nie ma się z czego, ale zajrzeć do tekstów Piotra Szulkina na pewno warto.


Korporacja Ha!art, 2011

Brak komentarzy: