2011-10-01

"Obrazki z Nebraski" Grażyna Trela

Czy książka rozpoczynająca się wspomnieniem srających wron może zaciekawić? Trudno powiedzieć, co Grażyna Trela – scenarzystka i reżyser – chciała swoją powieścią osiągnąć, ale z pewnością wiadomo, że napisała ją przede wszystkim dla siebie. Jak sama wspomina, szybko żyje, szybko pracuje, nawet szybko śpi (wiwat proszki nasenne!). „Obrazki z Nebraski” też wydają się napisane na szybko. To opowieść wspomnieniowa, którą można ulokować gdzieś między dobrymi „Haszyszopenkami” Jarosława Maślanka, penetrującymi okiem dziecka co prawda późniejszy czas komunizmu polskiego a zdecydowanie nieudanymi „Chłopakami w sofixach”, w których Jakub Porada (rocznik 1969, czyli ten, w którym rozgrywają się zdarzenia z powieści Treli) opisywał perypetie mieszkańców kieleckiego blokowiska. U Treli także mamy blokowisko; osiedle nazwane Nebraską na fali fascynacji Stanami Zjednoczonymi, z których w 1969 roku można było otrzymać paczkę z prawdziwymi, wzbudzającymi zachwyt levisami. Myślę, że autorka słabą formę książki broni autentycznością. Oto bowiem niemym bohaterem jej wspomnień jest jeden konkretny rok, a w nim dzieją się zdarzenia, które mogą bawić i zastanawiać jednocześnie. „Obrazki z Nebraski” są zatem warte przeczytania. Przeniesiemy się bowiem w świat, który nie istnieje. Żyje za to bardzo silnie we wspomnieniach Grażyny Treli.

Taki rok jak 1969 nie może być urokliwy. Mroczne piętno komunizmu odciskające się na szarym świecie wciąż zmęczonych i zapracowanych Polaków. A jednak! Obok zajętych obowiązkami dorosłych pojawiają się dzieci. Przepraszam, już nastolatki. Kończąc 11 lat, przechodzą jakby w inny wymiar istnienia. Trela zabiera nas do świata, który nie tylko może sobie przypomnieć, ale który także możemy poczuć, powąchać i posmakować. Jak choćby woń kawy wydobywająca się z fabryki czy smak pysznego kwasu chlebowego. Albo oranżadki w proszku lub wody z syfonu, tej domowej roboty i wiekopomnej gruźliczanki dystrybuowanej z saturatora ulicznego. Co jeszcze? Bardzo wiele. Bo życie młodej Treli i jej rówieśników było pasmem niezwykłych doznań, o których teraz można napisać książkę poruszającą i fascynującą. Nic to, że na szybko stworzoną. Prawdziwą. I myślę, że dlatego tak fascynującą.


Rok 1969 to nie tylko czas, kiedy Amerykanie stanęli na księżycu. To świat dzieci, które barwią go po swojemu. Trela pogrzebała w czasie i wyciągnęła z niego to, co najlepsze. Pierwsze punkowe piwniczne granie. Pierwszy pocałunek i inicjacja seksualna. To także zapis wielu niezwykłych sytuacji. Poznamy broczące krwią dzieciaki wdzierające się na mszę. Duchy i cmentarze, tak przez nich uwielbiane. Kilka szkolnych spraw, czyli kupy w majtkach i pobicie nauczycielki. Traumę wuefu na szkolnych korytarzach i wypraw zuchów z druhną, której wszyscy zazdrościli nie wiadomo czego. Odkryjemy magię telewizora i wraz z Adamem Słodowym zrobimy coś sami. A raczej Grażyna Trela zrobi coś po swojemu, okupując to uszkodzonymi palcami i podbitym okiem. To opowieść o wielu przygodach dzieciaków roku 1969. O zabawach w rurach kanalizacyjnych, o leśnej próbie walki ze strachem podczas burzy. O profanacji komunii za pomocą andrutów i o zabawach ze złowioną na wędkę kurą. O oswajaniu pięknych koni prowadzonych na rzeź i przygodach z tracącymi życie papużkami. I jeszcze o ludziach, którzy wtedy zapadli autorce w pamięć.


To Rysio, który opuszcza seminarium i kombinuje, jak tu wykiwać Wojskową Komendę Uzupełnień. Rysio, który za browara pokaże tatuowanego penisa. To również śliczny Paweł, pragnący po raz kolejny zderzyć się z samochodem, by wypadek ten odwrócił los i pozwolił mu na to, by znowu być normalnym chłopcem. To także Masa, który mierzy się z pociągami na torach i Elegant, posiadacz syrenki oraz adapteru, z którego płyną dźwięki piosenek Hanki Ordonówny. Oni także tworzą pamiętnik Treli i odgrywają znaczną rolę w życiu, do którego teraz, po latach, tak namiętnie wraca. Szybko, szybko, by nie stracić żadnych zdarzeń, nie pozwolić pamięci ich wykasować, nie zezwolić czasowi na zapomnienie. Taka to jest proza Treli. Dynamiczna, żywa i zapadająca w pamięć.


Warto zwrócić uwagę, że nie ma w „Obrazkach z Nebraski” żadnych rozliczeń, gorycz pojawia się tylko przez chwilę, złości dużo mniej niż czułości w pisaniu o tym, co było. To proza wspomnieniowa z kluczem, bo tak naprawdę nie dotyczy tylko życia samej autorki. Jej zadaniem jest rozprawa z upływem czasu i to wysuwa się na plan pierwszy. Sama książka to rzeczywisty kolaż obrazków. Złóżmy je w całość i pomyślmy o tym, czym jest upływ czasu i jak z nim powalczyć.


Wydawnictwo Prószyński i S-ka, 2011

1 komentarz:

ARUŚ pisze...

właśnie dostałem te ksiazkę od ojca na gwazdkę i w ten sposob pozbawili sie w świeta mojego towarzystwa, łyknąłem ją ze smakiem, genialna!!!!!