2014-08-29

"Śmierć w Pont-Aven" Jean-Luc Bannalec

Wydawca: Czarne

Data wydania: 23 lipca 2014

Liczba stron: 304

Tłumacz: Elżbieta Kalinowska

Oprawa: miękka

Cena det: 34,90 zł

Tytuł recenzji: Niemiecka opowieść o Bretanii

Jednym z mistrzów współczesnej francuskiej literatury z dreszczykiem jest Pierre Lemaitre. Dreszcz w debiutanckiej powieści kryminalnej "Śmierć w Pont-Aven" wywołać może głównie silny wiatr owiewający w środku lata bretońskie klify. Nie znaczy to wcale, że rzecz ukrywającego się pod pseudonimem Jean-Luc Bannalec prozaika nie jest warta uwagi. To kryminał w znanym klasycznym stylu. Napisany po niemiecku, ale na wskroś francuski. Może odrobinę przewidywalny i staroświecki, ale w tym prawdopodobnie tkwi jego urok. Nieprzypadkowo przecież książka świetnie się sprzedawała przed dwoma laty. "Śmierć w Pont-Aven" to ujmująca kolorytem wiekowej Bretanii opowieść o rodzinnych tajemnicach, nieznanym obrazie znanego malarza, o ludzkiej naturze zdeterminowanej chęcią ogromnych zysków i o małomiasteczkowej prowincji, w którą wbity zostanie paryski komisarz z niejasną dla nas przeszłością. Czyta się to bardzo dobrze, pozostając z poczuciem obcowania z rzetelnie zmyśloną książką o zdarzeniach co najmniej prawdopodobnych i zamieniających lokalną sprawę w intrygę, która wstrząsnąć może całą Francją.

Dzisiejsi twórcy kryminału bardzo dbają o to, by prowadzący ich śledztwa byli postaciami wyraźnymi. Komisarz Georges Dupin taki nie jest. Szczątkowe informacje o jego dotychczasowym życiu i poczynaniach nie spowodują, iż zbytnio się doń przywiążemy. Dupin jest wyobcowany na prowincji, gdzie przebywa już od kilku lat. Właściwie z nikim nie jest blisko, denerwują go współpracownicy, posypał mu się wieloletni związek z kobietą poznaną jeszcze w Paryżu i ma gdzieś tam siostrę, z którą wiąże go pewna bliskość, ale do której jest w stanie zadzwonić tylko wtedy, gdy mu się nudzi - na przykład podczas oczekiwania na złoczyńcę mającego wpaść w zastawione przez Dupina sidła. Ot, taki pan Nikt, który dodatkowo ma wybiórczą pamięć i musi wciąż notować w swym czerwonym kajecie, co niektórych z otoczenia doprowadza do pasji. Nic to jednak, Dupin we właściwym momencie przypomni sobie to, co najważniejsze; nie zawiedzie go ani pamięć, ani intuicja i pomoże rozwikłać zagadkę utrudnioną o tyle, że wszyscy, których przesłuchuje, zmyślają jakieś dziwne historie po to tylko, by komisarz nie poznał skrywanej prawdy małego bretońskiego miasteczka.

Trup zostanie nam podany na tacy już na pierwszych stronach. Niespotykane jest to, iż morderca postanowił zabić naprawdę leciwego staruszka, który na dodatek - co potwierdza w trakcie śledztwa jego lekarz - mógł umrzeć śmiercią naturalną dosłownie w każdej chwili. Po co komuś takiemu przyspieszać śmierć? Po co zabijać legendarnego wręcz hotelarza, który dla mieszkańców Pont-Aven był uosobieniem cnót, mądrym mecenasem i wnikliwym obserwatorem rzeczywistości? Podejrzani zaczynają być członkowie najbliższej rodziny. Denat w różny sposób oddziaływał na ich życia. Dupin będzie musiał poznać rodzinne relacje, a gdzieś poza nimi rozszyfrować, dlaczego ktoś naraża na szwank turystyczną miejscowość u progu sezonu, dokonując okrutnego zabójstwa w jednym z najbardziej ekskluzywnych hoteli miasteczka, w którego pokojach mają się spełniać wszelkie marzenia turystów przybywających do miejsca będącego od wieków mekką artystów.

Bretania Bannaleca to kraina jak z obrazka. Z obrazu - tak rzec by należało, bo właśnie wokół malarstwa snuć się będzie kryminalna intryga. Rozgrywające się na przestrzeni zaledwie kilku dni zdarzenia wstrząsają w sensie symbolicznym tą granitową i stabilną ziemią, w której można się zakochać i której uroki portretuje nie tylko zmienność oraz dzikość lokalnej przyrody, ale przede wszystkim malownicze osadzenie gdzieś poza czasem i światem wokół. W oddaleniu od tego, co symbolizuje wielkomiejski Paryż, którego mieszkańców - i Dupina także - senni Bretończycy uważają za przybyszów z innego świata, innej Francji. Lokalny koloryt powieści zaznaczają nie tylko zgrabne (bo niedługie) opisy przyrody, ale przede wszystkim klimat nadmorskich miasteczek, które ze spokojem przyjmują najbardziej nawet dramatyczne fakty związane bezpośrednio ze śmiercią hotelarza Penneca.

Świetnie się to czyta. Przede wszystkim dlatego, że na wstępnym etapie dochodzenia stróżów prawa nikt z przesłuchiwanych niczego nie widział, nie słyszał i zupełnie nie wie, dlaczego stało się to, co się stało. A każdy coś ukrywa! Nieprzewidywalna jest też kolejna śmierć. Sprawy komplikują się coraz bardziej do momentu, w którym poczciwy Dupin nie zorientuje się, iż jest manipulowany przez otoczenie. Takie historyjki utkane z opowieści o skrywanych gdzieś na prowincji tajemnicach poliszynela przykuwają uwagę w sposób wyjątkowy, bo od początku czytelnik może się mierzyć z problemami prowadzącego śledztwo i być może wcześniej niż on sam przewidzi, co się wydarzyło. Feralnego lipcowego poranka odkryto trupa, ale poszukiwania sprawcy nie prowadzą jedynie w czas przeszły, jak to dzieje się normalnie w każdej dobrze skrojonej powieści kryminalnej. Ważna będzie przyszłość i plany poczynione przez tych, którzy maczali palce w zabiciu staruszka chcącego zmienić zapis w testamencie i wykonującego dwa telefony do paryskiego muzeum w sprawie, o jakiej - co wychodzi nam potem - wiedzieli wszyscy poza biednym Dupinem i jego ekipą śledczą.

Jean-Luc Bannalec udowadnia, że w prostocie jest siła. Ta historia naprawdę iskrzy, dodatkowo kusząc pięknem otoczenia - niemego świadka wyjątkowo paskudnych zdarzeń. To opowieść o umiłowaniu sztuki i tradycji, o rodzinnych więziach i czarnych charakterach w rodzinie, o wyklętych i samotnych oraz o tym, jak trudno być wiernym przodkom. Zmienność bretońskiej aury jest taka sama jak losów bohaterów i zwrotów akcji, bo choć intryga do skomplikowanych nie należy, Bannalec udowadnia, iż zawsze można czytelnika zaskoczyć. I zauroczyć. Mimo braku wyraźnego bohatera.

Brak komentarzy: