2015-02-04

"Motory rewolucji" Grzegorz Szymanik

Wydawca: Czarne

Data wydania: 22 stycznia 2015

Liczba stron: 184

Oprawa: twarda lakierowana

Cena det: 34,90 zł

Tytuł recenzji: Gdy nie można zastygnąć...

Grzegorz Szymanik jest młodym i ambitnym reporterem. Rzeczy już opublikowane połączył w zbiór opatrzony słowami padającymi w rozmowie z jednym z ukraińskich opozycjonistów. Książka sama w sobie jest dobra, choć chwilami odnieść można wrażenie, że te pierwsze reportaże, spisane już sześć lat temu, nie kryją jakiejś zasadniczej tezy, stworzono je pospiesznie. Szymanik nie działa jednak po omacku i jest wszędzie tam, gdzie ludzki gniew oraz bezsilność mieszają się w okrutnym tyglu, doprowadzając do przewrotów z niebagatelnie dużą ilością krwi przelanej za złudne idee, zupełnie niepotrzebnie. "Motory rewolucji" to rzecz badająca pęknięcia w samym człowieku. Zwracająca uwagę na stany, w jakich doświadcza on mrocznych metamorfoz, stając się trybikiem zbrodniczej machiny, do której tak naprawdę nie chce przynależeć. Widać to szczególnie w Syrii, gdzie rozmówcami reportera są rolnicy, którym przyszło zamienić motyki na kałasznikowy. Widać na Ukrainie, gdzie spokój to stan duszy dzisiaj chyba wymarzony i gdzie trzeba opowiedzieć się po jednej ze stron, by stanąć przy którejś barykadzie wojny domowej.

Szymanik dobrze wie, do kogo dotrzeć i jakie pytania zadać. Właściwie jest ich niewiele. Sama forma jego reportaży jest bardzo oszczędna, komentarze zastępują czasem metafory, symbole zrównują się ze słowami o okrutnej prozie życia. Jesteśmy w tych miejscach, gdzie rewolucja kipi albo zebrała już swoje tragiczne żniwo. Także w takich jak Mauretania - tam wciąż na nowo wybuchają rewolty, ale można także szybko i sprawnie ugasić palącego się desperata, który byłby w stanie wywołać nadprogramowy niepokój. Najciekawsze są jednak podróże do krajów byłego Sojuza. Jakkolwiek odmienne od siebie byłyby konflikty, przed jakimi stają te państwa, wszystkie łączy swoista tęsknota za ładem i porządkiem pozwalającymi na niewiele, ale zapewniającymi wszystkie małe stabilizacje. W Azerbejdżanie padają słowa, pod którymi mogliby się podpisać rozmówcy Szymanika z Białorusi, Ukrainy czy Czeczenii. "Wszyscy jesteśmy odpadami ZSRR". Wszyscy noszący stygmat rozpadu i pragnący porządku warunkowanego jeszcze przed nim. To dla nich iskra rozpalająca drastyczny konflikt może być naprawdę maleńka i może pojawić się w każdej chwili. Brak przystosowania do warunków, w jakich współczesne społeczeństwa budują świat konkurencji, a nie świat wojen, niewątpliwie każe opowiedzieć się za tym drugim, bo to rozwiązanie łatwiejsze.

Tymczasem Grzegorz Szymanik wybiórczo przedstawia nam punkty widzenia na sprawy, o których warto byłoby porozmawiać być może z jeszcze kilkorgiem ludzi. Konfrontacji poglądów nie jest za dużo. Jest taki moment, w którym sam autor łapie się na własnej słabości, gdy zaczyna podzielać poglądy obu stron konfliktu w zależności od tego, z kim rozmawia. Bezstronność Szymanika zdaje się stanem wypracowanym, ale czasami wiemy trochę za mało i budujemy sobie obraz danego konfliktu na podstawie jednej tragicznej biografii.
Najsolidniej chyba wypada prezentacja ukraińskiego Majdanu i wszelkich jego dalszych konsekwencji, włącznie z zestrzeleniem malezyjskiego boeinga skrytym w tle najbardziej chyba poruszającego reportażu "Koniec świata w słonecznikach". Kiedy Szymanik rozmawia na początku 2014 roku z Tetianą Czornowoł, słyszy od niej, iż rozpad kraju Ukrainie jeszcze nie grozi. Tymczasem kilka miesięcy później można napisać na ten temat zupełnie inną narrację i te różne od siebie reportaże sygnalizują dramatyczny puls Ukrainy, dla której podział mentalnościowy na wschód i zachód jest przeszkodą nie do pokonania. A autor nie boi się i jedzie w sam środek wojny; rozmawia w Doniecku z tymi, którzy są przeciwni Majdanowi i z tymi, którzy jakiś czas potem wyznaczają porządek samozwańczej republiki. Mamy opisaną strukturę buntu Majdanu wraz z zarysem działań posiadaczy aut, ale otrzymujemy także gorzki rewers - pokłosie dwóch wizyt na wschodzie Ukrainy, gdzie niektórzy marzą o podziale kraju i gdzie mentalności oraz oczekiwania bywają skrajnie różne od tych kijowskich, początkujących rewoltę. Jest też Odessa, rysy na jej obliczu, płonący budynek i dramatyczne pytanie o to, za kim opowiadać się będą miasta takie jak to.

Na Bliskim Wschodzie problemy wydają się podobnie skomplikowane. Jest Egipt - państwo Mubaraka w wiecznym stanie wyjątkowym, którego obywatele mieli dość. Jest płonąca i szarpana zbrodnią Syria. Jest także pozornie spokojna Białoruś rządzona twardą ręką przez charyzmatycznego Tatkę, któremu być może kiedyś zabraknie charyzmy i siły przekonywania. Bo reżimy upadają. Tak jak ten libijski, który skutkuje utworzeniem obozu dla uchodźców w Tunezji. Takich cennych dla Kaddafiego, ale już zupełnie zbędnych po krwawym przewrocie. Grzegorz Szymanik jest tam, gdzie być go nie powinno, i zapisuje słowa, których nikt nie chce słuchać. Powstaje z tego obraz człowieczeństwa rozdartego w namiętnościach. Obraz okrucieństwa i siły, o jakich na co dzień nikt nie ma pojęcia. Są w tych reportażach ludzie, dla których walka staje się imperatywem. Ci, co nie chcą już wierzyć w ewolucyjne zmiany, i ci, którzy zdają sobie sprawę z tego, że tylko bunt - okupiony krwią - ma rację bytu i jest konieczny.

"Motory rewolucji" to także zbiór tekstów ujawniających reporterską wrażliwość, której specyfikę zdradzają motywy i obrazy umieszczane gdzieś w tle opowieści o przewrotach. Jest pole słoneczników, utrata wzroku, jest także żelazny wagon pociągu i jest symbolika raju, nad którym co rusz zawiesza się złowrogi cień przypominający o przeszłości. Szymanik podróżuje wszędzie tam, gdzie rozmówcy pełni są żalu i złości. Nie znajdują sposobu na to, by te emocje gdzieś pozostawić. Wewnątrz są rozgrzani do czerwoności i wściekli. Takie motory rewolucji z bijącym sercem, które można stracić zupełnie nieoczekiwanie. To książka mimo wszystko bez zasadniczej tezy, bo zawarte w niej reportaże różnią się formalnie i kompozycyjnie, ale jest ważna i jest potrzebna każdemu czytelnikowi, któremu udało się "zastygnąć" (słowo Myśliwskiego z motta książki) i nie zdaje sobie sprawy z tego, jak bardzo nietrwały może to być stan.

Brak komentarzy: