2016-10-07

"Sprawiedliwi zdrajcy. Sąsiedzi z Wołynia" Witold Szabłowski

Wydawca: Znak

Data wydania: 14 września 2016

Liczba stron: 352

Oprawa: twarda

Cena det.: 42,90 zł

Tytuł recenzji: Ludzkie zło, ludzkie dobro

Reportaż Witolda Szabłowskiego to rzecz ważna i unikatowa. Autor podąża tropem ludzi, którzy pamiętają rzeź wołyńską albo skrywają w sobie wspomnienia swoich najbliższych. Czas mija nieubłaganie, niewielu świadków jednego z najbardziej krwawych epizodów drugiej wojny światowej jeszcze żyje. To najwyższy czas na taką misję. Misję odszukiwania bohaterów, którzy w obliczu okrucieństwa wykazali się heroizmem i empatią. Jedna z rozmówczyń jest zaskoczona, kiedy uświadamia sobie, iż Szabłowskiemu chodzi o kogoś takiego jak ona – małą dziewczynkę noszącą jedzenie ukrywającym się przez śmiercią ludziom. Tacy właśnie są bohaterowie tego reportażu. Ludzie, którzy w nieludzkich warunkach pokazali człowieczeństwo. Ono nie ma nacji, przynależności, nie jest sygnowane żadną religią – to coś unikatowego, a w 1943 roku naprawdę wyjątkowego. W czasie, w którym mąż zabijał żonę i dzieci, obcy sobie ludzie organizowali rozmaite formy pomocy, by ratować – bez względu na przynależność światopoglądową, bez względu na narodowość. Sprawiedliwi zdrajcy” to książka, która będzie uwierać dodatkowo także w tym znaczeniu, że w żaden sposób nie wyjaśnia, skąd wzięło się okrucieństwo agresorów pacyfikujących wsie. Ta mroczna strona ludzka, która dawała przyzwolenie na roznoszenie innych widłami czy cepami, wciąż jest zagadką i Szabłowski nie jest w stanie jej przeniknąć. Sugeruje jednak coś innego. Coś, co nie jest wygodne w czasie, w którym rodzą się na nowo nacjonalizmy, wciąż nie ustaje wzajemne oskarżanie, i w momencie, w którym Polacy i Ukraińcy cały czas liczą tylko swoje ofiary. Chodzi o to, że zło i zbrodnia nie mają przynależności. Niech najbardziej sugestywnym komentarzem będą słowa jednego z rozmówców: Nie ma znaczenia, czy ktoś jest Czechem, Żydem, Ukraińcem albo Niemcem. Są ludzie. I to człowiek może ukraść albo oszukać. Albo zabić.

Szabłowski kreśli mapę pogardy i okrucieństwa na przemian z mapą dobroci, za którą stała potężna siła mogąca mobilizować do ratunku innych. Ów ratunek prawie zawsze można było okupić śmiercią. A jednak Ukraińcy przygarnęli i wychowali małą Hanię, która ocalała cudem, znaleziona pośród kilkuset trupów w wiosce. To jedni Ukraińcy zapędzili ludność cywilną do kościoła w Kisielinie z zamiarem ich uśmiercenia, a drudzy przybiegli, by ich ratować z pożogi. To czeski pastor, który zorganizował pomoc dla wielu ludzi skazanych na śmierć przez przynależność do narodu lub religii. To w końcu cisi bohaterowie, po latach spokojnie opowiadający o tym, jak żywili ukrywających się przed oprawcami i jak pomogli wielu z nich przetrwać wołyńskie piekło, które w 1943 roku zamieniło bajkową wręcz krainę szczęśliwego życia różnorodnych ludzi w pogorzelisko i ziemię, gdzie pospiesznie ukrywano ciała ofiar, niejednokrotnie okaleczone, brutalnie torturowane przed śmiercią.

To był taki czas, w którym niektórzy myśleli, że oto właśnie nadchodzi koniec świata. Wioska po wiosce, eksterminacja Polaków i Żydów. Potem odwety – jak akcje Polaków, którzy w Trościańcu łupili ukraińskie wsie. Skąd wzięło się to całe zło i jak to się stało, że przybrało taką siłę? Myślę, że sporo na ten temat i na pewno trafniej niż niejeden historyk opowiada wspomniany już czeski pastor – Jelinek. To jego oczyma przyglądamy się przyczynom konfliktów. On bacznie i bezstronnie analizuje rosnące w siłę nacjonalizmy i nazywa wszystko to, co zwykle nie jest nazywane – poczucie wyższości Polaków, gorycz Ukraińców, sowiecki i niemiecki wyzysk. A także pragmatyzm Czechów, którzy jakby przypadkiem dostali się w tę szaleńczą machinę eksterminacji. Wynikłą z deficytów, frustracji i mrocznych rojeń o potędze danej narodowości. Tymczasem krew zabitych wszędzie była taka sama. Taki sam strach tych, którzy uciekali. Chcieli, by dosięgła ich kula, bo tak zginą szybciej niż maltretowani widłami lub maczugami. Chcieli być zastrzeleni, a nie porąbani. Niewyobrażalny ogrom cierpienia i dzika chęć mordowania. Czas, który zatrzymał się w jakimś przerażającym wymiarze. Tak, to był swoisty koniec świata. Taki, po którym ocaleni czasami całe dalsze życie zadawali sobie pytanie o to, dlaczego istnieją.

Witold Szabłowski rozmawia z ludźmi, którzy rzeź wołyńską pamiętają bardzo dobrze i żaden upływ czasu nie jest w stanie zmniejszyć siły wspomnień. Usiłuje zrozumieć motywacje ludzi, którzy ryzykowali życiem, by ocalić i tak skazanych na śmierć. A jednak ocaleni uwierzyli w to, że życie dano im po to, by spełniać marzenia. Jak Mirosław Hermaszewski, który przypadkiem uszedł śmierci, a potem przyglądał się światu z kosmosu. Tej maleńkości, w której dodatkowo Wołyń jest osobną małą krainą. Krew spłynęła tam w taki sposób, że wciąż pozostają jej ślady. Także ślady heroizmu. Tego, że mimo konsekwencji człowiek szedł na pomoc drugiemu człowiekowi. Nie zwracali uwagi na religie, narodowości. Karmili, ukrywali, walczyli z opresją i niesprawiedliwością. A ludzi sprawiedliwych, dobrych i zachowujących twarz w nieludzkich czasach nie gloryfikuje się specjalnie. Sprawiedliwi zdrajcy” to opowieść o tych, którymi historycy, socjologowie, dziennikarze i opinia publiczna nigdy się nie zajmowali. Ich relacje zaburzają stereotypowe postrzeganie katów i ofiar. Niszczą coś w utrwalanym przez lata poglądzie na to, kto jest winien rzezi wołyńskiej i komu nigdy nie można wybaczyć. W tej książce zabijają ci, po których stronie chcemy się opowiedzieć, i ci, dla których nie mamy litości. Zabijanie nie zna segregacji. Ono wychodzi z ludzkiej ręki. Tak samo jak bohaterstwo pomocy bliźniemu. Za jednym i drugim aktem stoi człowiek. Bestialstwo i heroizm – jacy skrajni potrafimy być…

Opowieść o Wołyniu budowana z zapisów rozmów to równoczesna opowieść o wszystkim, co w człowieku najlepsze i najgorsze. Myślę, że to książka dla każdego, kto nosi w sobie jednoznaczny pogląd na zdarzenia wołyńskie, i dla wszystkich, którzy po latach wzajemnie się oskarżają. Szabłowski zamiast klarować rzeczywistość, zaciemnia ją, czyni wieloznaczną, pokazuje skomplikowane mechanizmy podległości i jednocześnie proste mechanizmy ujawniania współczucia. Jest wśród tych historii opowieść o banderowcu, który nocą napada, a w ciągu dnia pomaga. To nie mieści się w głowie, prawda? A jednak dychotomia pojęć dobra i zła kształtuje całą tę książkę, czyniąc ją bardzo wyraźną. Pamięć zachowała się u krzywdzonych i krzywdzących. Upływ czasu nie pozwolił na wybaczenie i rozliczenie. Trudno jest wybaczyć i rozliczyć, ale naprawdę trudno – zrozumieć. To, że w czasie piekła ludzie potrafią jednocześnie atakować i bronić. To również opowieść o niezwykłych spotkaniach po latach. O tym, że niektórzy nie są gotowi do pojednania, a inni zaraz po bestialskim ataku wyraźnie pokazywali, że opowiadają się po stronie godności ludzkiej.

„Sprawiedliwi zdrajcy” to także pasjonująca opowieść o tym, czym jest Wołyń dzisiaj. Wędrówka po wsiach odbudowanych na cmentarzyskach. Po miejscach, które miały przestać istnieć, a dziś mienią się różnorodnością form życia. Bo to historia życia i jego siły. Opowieść o dobrych ludziach poza przynależnościami i o przynależnościach wywołujących bestialstwo. Poza tym jest to książka wielu prawd. Każdy z rozmówców ma swoją. Nic nie układa się tutaj w czytelny przekaz, nic nie porządkuje naszej pamięci o rzezi wołyńskiej i niewiele też pomaga tym, co pamiętają, uporządkować tamten świat chaosu i zła na nowo. Szabłowski prowokuje do pytań, których być może sobie jeszcze nie stawialiśmy. Ukazuje naturalizm zła i różne odcienie dobra. Jedno i drugie tkwią w człowieku. Jedno i drugie ujawniają się w zaskakujących momentach dziejowych. Wołyń jest narodową traumą i krwawą historią podlegającą różnym interpretacjom. U Szabłowskiego interpretowane są przede wszystkim akty solidarności i człowieczeństwa. Bo jesteśmy ludźmi nawet w najbardziej nieludzkich czasach.

Brak komentarzy: