2018-05-01

„Szpadel” Lize Spit


Wydawca: Marginesy

Data wydania: 4 kwietnia 2018

Liczba stron: 480

Przekład: Łukasz Żebrowski

Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Cena det.: 39,90 zł

Tytuł recenzji: Traumy prowincji

Mam ogromny problem z oceną debiutanckiej powieści Lize Spit. Z jednej strony autorka udowadnia, że każda powieść o dysfunkcyjnej rodzinie jest ważną powieścią, a dodatkowe podkreślenie faktu, że z dysfunkcji można się nigdy nie wydobyć w dorosłym życiu, uzasadnia chyba poczytność tej narracji w ojczyźnie autorki. Spit z chirurgiczną precyzją, bez emocji, metodycznie i boleśnie portretuje rodzinę w rozpadzie. Taką, w której każdy członek naznaczony jest osobistą traumą i gdzie nie może się wydarzyć już nic, co mogłoby zjednoczyć ludzi pod jednym dachem. Szpadel” jest naprawdę świetną powieścią o tym, co i w jaki sposób przekazujemy sobie z pokolenia na pokolenie, bo Spit opowie o dziedziczonych bezradności i fatalizmie, ale zaznaczy też bardzo wyraźny oraz mocny punkt wyjścia rekonstrukcji zdarzeń, czyli scenę, w której ojciec proponuje córce lekcję wieszania się. To tak przejmujące, że czyta się od razu z wyjątkową uwagą… by potem szybko zrozumieć, iż ta powieść jest zwyczajnie za długa. Dłużyzny fabularne nie nastrajają dobrze. Także do intrygi pierwszego planu, choć moim zdaniem ciekawsze jest śledzenie tego, jak rozpada się dom głównej bohaterki, niż jej rówieśnicze relacje prowadzące do okrutnej tragedii. Odnosi się wrażenie, że autorka nieco hamletyzuje, a potem ten mankament narracji przechodzi na Evę, która dość specyficznie myśli i działa. Spit niezbyt fortunnie, bo za bardzo dydaktycznie, operuje w swym upiornym świecie przedstawionym estetyką brudu i gnoju. O ile świetnie udało się zastosować wyrazistą symbolikę błota Hillary Jordan – także debiutantce – opowiadającej o losach prowincjonalnej Ameryki, o tyle belgijska prowincja w oparach smrodu szamba jest już nazbyt narzucającym się obrazkiem.

Warto dodać, że „Szpadel” to też ciekawa literacka fantazja o motywach odbierania sobie życia i historia ludzi, dla których życie z różnych powodów straciło sens i radość. Spit nie manipuluje, bardzo dokładnie oddaje rzeczywistość, ale zasadza nas może zbyt głęboko w drobiazgowych obserwacjach. Efektem jest to, że przez dłuższy czas rozumiemy oswojoną rzeczywistość, ale nie rozumiemy, ku czemu zmierza nakreślona z dużą fantazją intryga. Dom Evy jest absolutnym centrum zainteresowania czytelnika, a relacje nastolatków udowadniające ich bezkompromisowość i okrucieństwo jakoś blakną, nie mają nas czym zaskoczyć. I to jest problem tej książki – z jednej strony nuży, ustawia w tym samym rejestrze narracyjnym, odbiera czytelniczą uwagę skupioną w niezłym wstępie. Z drugiej jednak – nie można uznać za stracony czasu poświęconego na lekturę, jest niebywale plastyczna i tak absolutnie dramatyczna w zakończeniu, że te sceny – punktowane na szybko, bo wcześniej panowała narracyjna flauta – zapadają w pamięć na bardzo długo. Może na zawsze. Prawdopodobnie o to też chodzi w literaturze.

Lize Spit umieszcza swe dramaty w prowincjonalnym Bovenmeer. To nie jest Belgia znana wszystkim doskonale. To ten margines Belgii, gdzie sprytnie można ukryć większość tajemnic. W małej społeczności dopuszczać się okrucieństw, które z różnych powodów będą pomijane. Myślę, że to cios dla Belgów, gdy czytają o tak prawdopodobnym natężeniu brutalności w ospałej osadzie. W Bovenmeer wszystko jest jednoznaczne i przepełnione rutyną, a atrakcję stanowi budka z frytkami. Zajmujący się ziemią i zwierzętami mieszkańcy stworzyli wioskę, w której można sobie spokojnie wegetować. Tu nic się nie dzieje. Takie słowa usłyszymy z ust niejednego mieszkańca niejednej wsi. A jednak dzieje się bardzo wiele. W emocjach dorastającej Evy, lecz także wokół niej. Dziewczynka wchodzi w toksyczne zależności, by jako kobieta utrwalić tendencję ucieczkową. Do pewnego momentu. Gdy przeszłość stanie się już nie do zniesienia i Eva będzie musiała wyjść jej naprzeciw…

Główna bohaterka jest wycofana. W zasadzie obserwuje, nigdy nie przejmuje inicjatywy. Razem z Pimem i Laurensem tworzą specyficzną trójcę. W ich roczniku urodzili się w Bovenmeer tylko oni. Ale to dla nich ważne jest to wydarzenie, bo mieszkańcy w quizie o przeszłości wsi zapominają o tym. Tymczasem trójka przyjaciół zbliża się do siebie, ale Eva coraz mocniej odczuwa, że jest tą trzecią, trochę zbędną. Dorastająca dziewczyna uczestniczy w zdarzeniach, w których seksualność i zmieniające się ciała nastolatków odgrywają ogromną rolę. Pojawiają się niespełnione marzenia, ale także bolesne kompleksy. Pojawia się ta czwarta, Elisa. Nikt nie jest w stanie przewidzieć, jak jej obecność wpłynie na przyjaźń wspomnianej trójki. Czy to naprawdę przyjaźń czy kolejna – po domowych – toksyczna relacja, z którą Eva nie będzie potrafiła się zmierzyć?

„Szpadel” odważnie fantazjuje o tym, jak wiele nienazwanego zła może czaić się w każdym, pozornie sennym i spokojnym miejscu. Groza opisywanych zdarzeń i zawikłanych relacji rodzinnych narasta. Spit trochę w tym wszystkim tonie, bo drobiazgowość opisu niekoniecznie wychodzi opowieści na dobre. Najbardziej rujnująca książkę jest narracja odnosząca się do teraźniejszości. Eva otrzymuje wiadomość od Pima i postanawia ruszyć mu na spotkanie. Z wielką odrazą i blokiem lodu w bagażniku samochodu. Potem jest karykaturalnie, trochę nudno, a następnie zbyt teatralnie. Bohaterka przybywa do rodzinnego domu, gdzie rodzice śpią do trzynastej i po godzinie bezczynności udaje jej się uniknąć z nimi kontaktu. Potem snuje się po wsi. Spit zajmuje naszą uwagę dalszymi rekonstrukcjami zdarzeń. Finał jest spektakularny, ale nie nieprzewidywalny. Widać, że w domu Evy zrodziło się potworne zło. Każde z dzieci i rodziców miało udział w tym, że się utrwalało. Kostyczny ojciec i jego lekcja samobójstwa to dopiero początek wchodzenia do piekielnej otchłani. Eva się z niej nie wydobywa, ale opis jej podróży niczego nowego nie wniesie. Poza czytelniczym nokautem w zakończeniu. Tak mrocznej i przejmującej fantazji nie da się zapomnieć. Pytanie tylko, na ile struktura powieści i opowiedziane w niej historie są literackimi fantazjami…

To też książka z dobrze dobranym tytułem, ale naprawdę za długa. Kondensacja treści przydałaby się przy tak precyzyjnej formie, gdy autorka waży każde słowo i nie pozwala sobie na jakiekolwiek niepotrzebne retardacje. A jednak wszystkiego jest za dużo. „Szpadel” pozostanie w mojej pamięci na długo, ale po raz kolejny przypomni, że powieść nasycona okrucieństwem musi być krótka. Nie możemy znieść jego natężenia, choć wciąż jest naszym udziałem. Belgia musiała się zbulwersować, ale i przestraszyć. Polski czytelnik też tego doświadczy.

Brak komentarzy: